Nie jestem dobrym człowiekiem. Nie można mnie też nazywać pomocnym. Rzadko biorę udział w wydarzeniach lub akcjach charytatywnych. Uważam, że swoimi środkami oraz możliwościami, nie jestem w stanie zmienić świata. Jestem małym, szarym człowieczkiem wśród siedmiu miliardów podobnych. Mógłbym pracować jak wół do końca życia, poświęcić się całkowicie „słusznej” sprawie, ale ostatecznie i tak bym niewiele osiągnął. Oddałbym całego siebie, ale to wciąż byłoby niezauważalne.
Nie jestem jednak całkowicie obojętny na zło tego świata. Uważam ponadto, że wszystko powinno mieć swój cel. W tym także jestestwo człowieka. Uczucia i emocje to tylko część układanki z jakiej jesteśmy stworzeni. Nie możemy o tym zapominać. Choć z tych miliardów istnień, które codziennie wykonują podobne do naszych czynności, nie znamy na dobrą sprawę 99,9%, to jesteśmy im podobni. Nie każdy jednak cieszy się tym życiem tak samo. Nie zawsze ma też wybór. Najlepszym najgorszego przykładem jest choroba. Może dosięgnąć każdego z nas, ale dopóki nie zaatakuje, to po prostu o tym nie myślimy. Co jednak z tymi, którzy nie mieli tyle szczęścia i już są jej poddani?
Krew i komórki macierzyste to coś, co do nas wróci
Nikogo do niczego nie przymuszę, ani nawet nie będę zachęcać. To Wasza decyzja i każdy powinien ją uszanować. Mogę jedynie przedstawić swoje stanowisko oraz przybliżyć Wam pobudki, którymi kierowałem się podczas rejestracji między innymi do Bazy Dawców Komórek Macierzystych.
Oddawanie krwi to „codzienność” wielu z nas. Co kilka miesięcy udajemy się do stałych lub mobilnych placówek, gdzie w ciągu zaledwie kilku minut, jesteśmy „biedniejsi” o 450 ml tego płynu ustrojowego. Jest to naprawdę niewiele, a może komuś uratować życie. Ogrom ludzi się waha, niektórzy się boją, a istnieją też tacy, co uważają, że „moja krew przecież się nie przyda”. Przynajmniej połowa z nich żyje w błędzie.
Strach to coś naturalnego, szczególnie gdy myślimy o igle wbijanej do naszego ciała. Choć osobiście uważam, że ból jest niewielki, a po kilku „sesjach” można nawet się z tym oswoić, to dla niektórych może to być nieprzekraczalna bariera. Dla osób borykających się z tym problemem, mam tylko jedną radę – spróbujcie. Choć raz.
Pozostali nie mają na co czekać. Każda krew jest wartościowa, a chwila zwątpienia zupełnie niepotrzebna. Każdy jest w stanie znaleźć te kilka minut raz na jakiś czas. Nie pożałujecie, obiecuję!
Podobnie sytuacja ma się z oddawaniem szpiku. Choć jest to niewątpliwie poważniejsza decyzja i po oddaniu komórek macierzystych będziemy wymagać krótkiej rekonwalescencji, to podobnie jak w przypadku krwi, nie trwa to za długo, a jest jeszcze bardziej pożądane. Odnalezienie osoby zgodnej genetycznie nie jest czymś tak prostym, jak dopasowanie grupy. Ogrom ludzi umiera tylko dlatego, że nie odnaleziono ich „bliźniaków”. Każdy nowy dawca w bazie, to nadzieja dla kilku chorych. Możecie uratować komuś życie czymś tak prostym, biernym i zupełnie bezbolesnym. Wypełnienie formularza, a w następstwie pobranie i wysłanie próbek, to ułamek Waszego czasu.
Oddam kawałek siebie, gdy będzie to potrzebne
Dawca narządów to zupełnie inna para kaloszy.
Za życia możemy jedynie podpisać oświadczenie woli. Jest to dokument, który w razie naszej nagłej śmierci, pozwoli za naszą zgodą (za życia) na „skorzystanie” z naszych dobrych organów. Za życia nic nam nie „grozi”, a po śmierci… będzie nam wszystko jedno.
Dlaczego w ogóle bawić się w jakiegoś świadomego dawcę? Odpowiedź jest bardzo prosta: bo chcę.
Jeśli spotka mnie nieszczęśliwy los, to dzisiaj jestem spokojny o to, co się stanie z moim ciałem. Choć nie trafi ono najpewniej w całości do trumny, to będzie żyć z kimś innym, kto dzięki mnie będzie mógł dalej egzystować. Dla mnie nie będzie to miało już znaczenia. To co zabiorą, już mi się przecież nie przyda. Tym samym dlaczego mam pozwolić na to, by gniło to w ziemi na próżno? Mogę podarować komuś kilka, kilkanaście lat szczęśliwego życia.
Jeśli nie wyraziłem za życia zgody, to za moje decyzje po śmierci odpowiadają najbliżsi. Pod wpływem emocji, uczuć, na pewno nie zgodzą się na oddanie moich narządów. Nie będą wówczas myśleć o człowieku, który dzięki nim może przeżyć. Smutek, żal, załamanie – te emocje zwyciężą nad rozsądkiem. Po czasie, gdy sytuacja nieco się uspokoi, będą żałować swojej decyzji. Przecież ich bliski na pewno by tego chciał. Niestety będzie już za późno.
Ja mam to już za sobą. Jestem pewny, że chcę, aby po mojej śmierci, jeśli to będzie możliwe, ktoś mógł otrzymać moje organy i żyć z nimi dalej. Nic tym nie poświęcę. Nie będę już żył. Nie chcę też, by i inna osoba musiała umierać, bo nie będzie dla niej narządu do przeszczepu.
W tym miejscu proszę Was o jedno – przemyślcie to, o czym dzisiaj pisałem. Jak na początku zaznaczyłem, nie zachęcę i nie przymuszę. Mam tylko nadzieję, że mój wpis choć po części trafił do Was i do Waszych serc. Będę niezwykle szczęśliwy, gdy chociaż jedna osoba postanowi pójść w moje ślady.