Powroty bywają trudne, lecz najczęściej są proste do wytłumaczenia. Tak przynajmniej uważam ja, gdy zerknę na moją blogową historię oraz ilość „restartów”. Człowiek traci wenę, czasem ochotę, nieraz jest tłamszony ilością obowiązków lub nowych wyzwań. Jego mały kącik na ziemi zaczyna tracić na znaczeniu. Choć w głowie tysiąc pomysłów, setki niespotykanych idei, ogrom planów oraz milion filiżanek kawy im towarzyszących, to trudno pogodzić ze sobą nadmiar problemów. U mnie było już tak kilka razy, naprawdę. Skłamałbym mówiąc, że jedyną przeszkodą stała się matura, a następnie studia. Na uczelni przez większość czasu nic nie robiłem. Sięgnąłem w stronę kierunku, który przyniósł mi więcej wolnego niż kiedykolwiek, cokolwiek wcześniej. Polubiłem tę swobodę i brak zmartwień. Niestety ten stan zadziałał też negatywnie na moją „lepszą” stronę. Przestałem przejmować się tym, że założyłem blog, który miał być dla mnie odskocznią od życia codziennego. Mój mały azyl przerodził się w zapomnianą zabawkę. Kojarzycie film „Toy Story”? No właśnie.
Czy mam jednak cokolwiek na swoje usprawiedliwienie? W końcu wspomniałem o problemach, a w ogóle nie rozwinąłem tego tematu. Przechodzę już do rzeczy.
Jestem ambitnym i zdecydowanie nielubiącym bezczynności człowiekiem. Choć z początku jest to fajne i odprężające, to jeśli posiadamy krnąbrne ambicje, one w końcu dadzą o sobie znać. Tak też było i w moim przypadku, gdy studia zaczęły mi ciążyć, a wolny czas stał się dla mnie torturą. Oczywiście nie był to proces krótkotrwały i nie od razu zmądrzałem. Wpierw upadłem, bardzo nisko. Zacząłem zaniedbywać zajęcia oraz wykłady. Biorąc pod uwagę, że już i tak miałem ich niewiele (zjawiałem się na uczelni tylko trzy razy w tygodniu), mój poziom lenistwa osiągnął poziom krytyczny. Ciężko było się otrząsnąć i wrócić na właściwe tory. Na to było już zdecydowanie za późno. Czekanie nie przyniosłoby nic lepszego, więc podjąłem szybkie i zdecydowane kroki. Rzuciłem studia i zacząłem szukać pracy. Dacie wiarę? Człowiek, który nie chciał stać w miejscu, pragnął się rozwijać i edukować, zatracił wiarę. Na szczęście decyzja ta nie należała do tych najgłupszych. Pozwoliło mi się to otrząsnąć i ponownie spojrzeć własnymi oczami na sytuację. Na razie przyszłość planuję wolno i żadnego pomysłu nie przyjmuję bez jego przemyślenia. Czasem zajmuje mi to dłuższą chwilę, ale przynajmniej wiem, że nie popełnię kolejnego błędu.
Co jednak z blogiem i moim pisarskim dorobkiem?
Tym razem nie chcę zaczynać od nowa. Zrobiłem sobie przerwę i choć nie była ona krótka, to pozwoliła mi trzeźwiej spojrzeć na to, za co się zabrałem oraz w jakim kierunku chcę to dalej rozwijać. W końcu nigdy nie planowałem stworzyć kolejnego, typowego miejsca na popularny „styl życia” czy wielkich, kuchennych rewolucji, pragnąc zawładnąć siecią i sercami czytelników. Choć od czasu planowania i kreślenia istoty „Ziemi na Marsie” minęło już trochę czasu, a nieszczęsny „styl życia” pojawił się między innymi w tytule (więc i przybędą takowe wpisy), to nie zamierzam rezygnować z tego, co było sercem bloga do tej pory. Psychologia pozostanie na ZnaM tak długo, jak będę miał do niej tematy. To się szybko nie stanie. Zapewniam Was w tym miejscu, że mi ich nie brakuje.
Najbliższy czas i kilka przyszłych wpisów, to wielka niewiadoma. Zarówno dla mnie, jak i dla Was. Nie zamierzam jednak zdać się na los, ani też produkować bezwartościowej treści. Nie jestem na tyle odważny, by rzucić się hienom na pożarcie. Na pewno podejdę do tego z głową, jak zawsze. Po prostu zerkajcie tu czasem, bo coś na pewno się pojawi. Może nie tylko w temacie notek. Mam jeszcze trochę pomysłów na urozmaicenie bloga.
Dobrego dnia życzę i przepraszam z góry za tak chaotyczny tekst. Powroty, jak już zdążyłem zauważyć, nie są łatwe i wymagają trochę czasu.