O mnie

Specjalista IT z zawodu. Okazjonalnie, hobbystycznie, bardzo średni pisarz. Geek nowych technologii oraz wierny fan urządzeń spod loga Apple. Na co dzień prosty chłopak, który nie wyróżnia się z tłumu. Okropnie uzależniony od kawy i słodyczy. Stworzył "Nietuzinkowego" by dzielić się swoją pasją oraz poglądami ze światem, który go otacza.

Niełatwo być mediatorem

Nienawidzę kłócących się ludzi. Nie tyle dlatego, że rodzi się między nimi (często) niepotrzebny konflikt, który w trakcie sporu tylko narasta, lecz z tego powodu, iż najczęściej jestem tego świadkiem i robię za mediatora. W sytuacji, gdy strony są skore do porozumienia, nie jest to szczególnie nieprzyjemne. W końcu lubię pomagać i cieszę się, jeśli do ugody dochodzi za moją sprawą. To taki zastrzyk dobrej energii i powód do zasłużonej satysfakcji. Niestety takie sytuacje rzadko mają miejsce i najczęściej są długim procesem pojednywania, w którym pada zdecydowanie za dużo negatywnych słów oraz gestów. Przy tym obrywają osoby postronne, a więc ludzie, którzy ze sprawą mają tyle wspólnego, co znajomość biorących udział w konflikcie.

Zdecydowanie najbardziej obrywa się temu, który próbuje (czasem nie z własnej inicjatywy) załagodzić spór. Choć jego intencje są szczere i na pewno niema w planach postawić na subiektywizm, musi z niego skorzystać, by być wiarygodnym. Może brzmi to głupio i przecież nie ma najmniejszego sensu, jeśli chce się pozostać neutralnym, ale czasem droga do obiektywizmu nie jest prosta. Konflikt rodzi się na drodze różnych wydarzeń, często odbieranych negatywnie, więc należy po nie sięgnąć i w tym momencie trudno uznać, że nikt nie jest winien. Najtrudniej jest wykorzystać je na tyle dobrze, by uświadomić komuś błąd i nie dolać oliwy do ognia. Dobry mediator wie, że naciskanie i zrzucanie na kogoś problemów, to najkrótsza droga do zaostrzenia sporu. Nie to jest jego zadaniem, więc jeśli ktoś do tego doprowadza, nie powinien się tym zajmować.

mediatorem

Oczywiście nie każdego stać na profesjonalistów. Nie wszyscy też chcą wyciągać swoje „brudy” przed nieznaną osobą. Nikt też nie powiedział, że biorący udział w konflikcie musi się na takie spotkanie stawić. Prawo czegoś takiego nie uwzględnia. Co wtedy? Radzić sobie samemu, czy udać się do kogoś, kto zna obie strony i może pomóc?

Jeśli wybierzemy znajomego lub przyjaciela, musimy zwrócić uwagę na kilka aspektów. Po pierwsze ta osoba musi mieć podobny stosunek do kłócących się. Po drugie nie może być impulsywna i łatwo ulegająca emocjom. Po trzecie, najważniejsze, musi mieć do tego predyspozycje. Nie każdy dobrze sobie poradzi z tym zadaniem. Nie mówię przy tym, że należy skończyć studia z psychologii czy retoryki. Wystarczy, że będzie miał za sobą kilka podobnych spraw i to zakończonych pozytywnie.

A jak to jest ze mną?

Uchodzę wśród znajomych (a nawet rodziny) za dobrego mediatora. Na pewno wielkim ułatwieniem jest to, że od lat interesuję się psychologią i dążę w tym kierunku dalej. Po drugie szybko i łatwo nawiązuje z ludźmi kontakt. Można ze mną gadać godzinami i nowi znajomi robią to bardzo chętnie. Niestety nie istnieje róża bez kolców i ja nie należę do wyjątków. Choć świetnie sobie radzę z konfliktami osób trzecich, dopuszczam za często do własnych. Dużo się kłócę. Jestem za bardzo uparty by odpuścić i przyznać komuś rację. Nie potrzebuję przy tym mediatora, bo po czasie potrafię zrozumieć swój błąd i wyciągnąć pierwszy rękę.

To by było na tyle.

Do następnego!

Specjalista IT z zawodu. Okazjonalnie, hobbystycznie, bardzo średni pisarz. Geek nowych technologii oraz wierny fan urządzeń spod loga Apple. Na co dzień prosty chłopak, który nie wyróżnia się z tłumu. Okropnie uzależniony od kawy i słodyczy. Stworzył "Nietuzinkowego" by dzielić się swoją pasją oraz poglądami ze światem, który go otacza.