Zmieniło się wszystko. Pogoda za oknem, szablon na blogu oraz pomysł na jego realizację. Nie zamierzam porzucić drogi obranej przy powrocie, ale postanowiłem dodać coś nowego, świeżego i mogącego zaradzić na czasowe braki w wenie, systematyczności, czy po prostu czasie.
„Kury pieją” to niekończący się cykl krótkich wpisów (do 300 słów), które będą moim koszem na wszystko, co nie pasuje do całej reszty. Mam tutaj na myśli nie tylko poza kategoryczne tematy, ale także przemyślenia, spostrzeżenia i nieprzeciętną codzienność. Jeśli tylko najdzie mnie ochota na zamieszczenie czegoś głupiego, dziwacznego, pozbawionego początku i końca, to trafi to właśnie do tego cyklu. Choć dzisiaj będzie to jedyna notka i zastąpi typowy wpis w ciągu tygodnia, „Kury pieją” będą pojawiać się jako dodatkowe, nieregularne materiały. Nie zastąpią też artykułów.
Tygodniówka.
Ten tydzień był szalony. Nie za sprawą świąt, bo ich na dobrą sprawę nie obchodzę, ale przez natłok różnych zajęć, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że nic nie dzieje się przez przypadek.
Po pierwsze wiosnę wziąłem sobie za poważnie do serca. Zrezygnowałem z ciepłego ubierania się, wyłączyłem ogrzewanie w pokoju i zacząłem często otwierać okno. Szybko przypłaciłem to zdrowiem i czułem się tak podle, że wolałbym strzelić sobie w łeb, niż to przeżywać. Moja wina, wiem, zapłaciłem za głupotę, ale nie sądziłem też, że tak szybko mogę skończyć w łóżku, tylko dlatego, że sobie pozwoliłem na dwa dni zaniedbania. Człowiek uczy się przez całe życie i w sumie nigdy nie jest za późno na kolejną lekcję.
Po drugie wróciłem do seriali. To już jakiś czas temu, bo nadrabiałem zaległości, ale ostatnio sięgnąłem także po nowe. Był to błąd, bo znowu mam kilka tytułów, obok których nie mogę przejść obojętnie, a to znowu poświęcanie czasu i nerwów. Dlaczego tak? Dlatego, że strasznie się wczuwam w fabułę i bohaterów. Przeżywam fikcyjne przygody gorzej niż aktorzy. Tak już po prostu mam i nie zmienię tego.
Po trzecie nienawidzę swojego ekspresu do kawy. Narobił mi ostatnio takiego burdelu, że musiałem go sprzątać przez pół godziny. Kocham kawę i jestem mu wdzięczny za to, że robi taką dobrą, ale mógłby tak nie paskudzić. To nie tak, że jestem leniwy i mi się nie chce, ale mycie go to prawdziwa udręka. Nie lubię i tyle.
Tyle z nowości. Pozostałe przemyślenia zostawię dla siebie.
Do następnego!