Grr! Nienawidzę tego. Rutyna jest dobijająca. Im dłużej trwa, tym bardziej męczy człowieka. Zabija kreatywność, chęć do aktywności i przyjemność z wielu aspektów życia. Jeśli łączy się ona z dużą ilością wolnego czasu i nie przymusza nas do ciągłego życia w biegu, to jest jeszcze znośna. Dobrym przykładem jest szkoła. Choć trwa długie lata i zajmuje większość tygodnia, jest na tyle elastyczna, że można z nią żyć w zgodzie. Sprawy mają się zupełnie inaczej, jeśli mówimy np. o pracy. Tutaj dostajemy gotowy „przepis” na każdy kolejny dzień.
Najczęściej składa się on z tego samego, bo zazwyczaj z ośmiu godzin pracy, w dwuzmianowej sekwencji. Jeśli dorzucimy do tego jeszcze dojazd, pozostaje nam połowa dnia. Z niego kilka godzin zarezerwujemy dla snu i codziennych obowiązków. Po dokładnym zaplanowaniu całego tygodnia, szybko zdajemy sobie sprawę z tego, iż niewiele pozostaje nam na relaks, wyjścia i na najzwyczajniejszy w świecie odpoczynek.
Jedni się przyzwyczają, inni to polubią, ale i znajdą się tacy, którzy woleliby coś zmienić w swoim życiu. W końcu nie polega ono na wykonywaniu przez większość danego nam czasu tego samego. Taki stan rzeczy wykończy każdego, nawet jeśli bardzo to lubi. Sam należę do tej ostatniej grupy. Powtarzalność jest dla mnie nawet gorsza niż najintensywniejszy wysiłek. Czuję się po dłuższym czasie gorzej, niż jeśli wyciskałbym ostatnie poty na siłowni. Dzień w dzień.
Wstaję codziennie rano bardzo wcześnie, wsuwam małe śniadanie, nieco się ogarniam i biegnę na autobus. Jadę z przesiadką prawie godzinę i przez osiem pracuję. Po wracam podobną ilość czasu i tak oto znika mi większość dnia. Na dodatek najczęściej jestem senny i muszę się zdrzemnąć. Wstaję na kolację, biorę prysznic i kładę się do łóżka. W kolejnych dniach odbywa się powtórka z rozrywki. Choć lubię to co robię i czas ucieka mi bardzo szybko, nie pozostaje mi nic poza pracą. Jest to strasznie dołujące. Na dodatek wykańcza fizycznie, przez co człowiek traci zapał do wszystkiego. Zresztą sami dobrze o tym wiecie, bo przez to wstawiam znacznie mniej postów, a ich jakość woła o pomstę do nieba.
Na razie nie potrafię znaleźć skutecznego sposobu na radzenie sobie z tą sytuacją. Próbuję codziennie robić co innego i wykorzystywać czas na tyle dobrze, by szybko zleciał i doprowadził do weekendu, ale niestety nie zawsze się da. Poza tym muszę pamiętać o tym, że wolny czas też szybko przemija. Po nim wraca rutyna, która jest sednem problemu.
To taki wpis w ramach użalania się nad sobą i jednocześnie, na pewien sposób, solidaryzowanie się z ludźmi, którzy mają podobnie. W tym miejscu chciałbym Wam wszystkim powiedzieć, że nie jesteście z tym sami i po prostu musicie być silni. Każdy z nas to przechodził, przechodzi i będzie przechodzić, więc nie ma co się martwić. To część naszej egzystencji. Dobrze chociaż, że istnieje urlop.
Do następnego!