O mnie

Specjalista IT z zawodu. Okazjonalnie, hobbystycznie, bardzo średni pisarz. Geek nowych technologii oraz wierny fan urządzeń spod loga Apple. Na co dzień prosty chłopak, który nie wyróżnia się z tłumu. Okropnie uzależniony od kawy i słodyczy. Stworzył "Nietuzinkowego" by dzielić się swoją pasją oraz poglądami ze światem, który go otacza.

Jak zostałem kociarzem

Od autora: historia o moich kotach rozpoczyna się od połowy tekstu. Kociarzem nie zawsze stajemy się od razu! 😉

Kocham wszystkie zwierzęta całym serduchem. Nie przeszkadzają mi nawet pająki czy węże zamieszkujące pod wspólnym dachem. Tolerancję na nietypowość pupili zawsze miałem sporą. Nad wszystko jednak zawsze wybierałem psy. Ci najlepsi przyjaciele człowieka są ze mną od małego. Moja pierwsza sunia pojawiła się w rodzinnym domu trochę przede mną. Była dla mnie tak ważna, jak każdy inny członek rodziny. Zawsze w pełni oddana. Nigdy nie zostawiła mnie samego w trudniejszych momentach. Jej odejście było strasznym ciosem, ale i częściową ulgą. Nie potrafiłem patrzeć na jej cierpienie. Samolub przegrał z miłością. Psina odeszła w spokoju po długiej walce z trudną chorobą.

W kilka lat po niej, gdy moja mama wciąż twardo uważała, że w domu już nigdy nie pojawi się czworonóg, doznałem szoku. Wracając któregoś dnia ze szkoły, dzień jak co dzień, zobaczyłem w kuchni, na kocyku, małego, kilkumiesięcznego psiaka w opłakanym stanie. Był drobniutki, ale wesoły ponad wszystko. Od razu się na mnie rzucił i wiedziałem już, że go nie oddam. Rodzice z tą decyzją czekali tak naprawdę na mnie. Gdybym zdecydował inaczej, mój obecnie świniaczek (to wszystko wina rodziców!), trafiłby schorowany do schroniska.

Rodzice znaleźli go na swojej działce, gdy biedny, brudny i koszmarnie zakleszczony, siedział w wiaderku i głodny skubał stary bochenek chleba. Nie planowali go zabierać. Zdecydowali jednak, że jeśli za nimi pobiegnie, bez ich jakiejkolwiek zachęty, to zabiorą go do domu. Wiecie co uczynił? Wskoczył do samochodu szybciej niż oni. W krótkiej podróży (działka znajduje się 5 min samochodem od mieszkania rodziców) zdążył zwymiotować na moją mamę. Miłość od pierwszego… Nie, to nie tak.

Pierwsza wizyta u weterynarza nie należała do łatwych. Wyciąganie takiej ilości kleszczy z tak najróżniejszych miejsc, bardzo wstrząsnęło psiną. Po wszystkim było już zdecydowanie lepiej. Nic nie zastąpi jego wdzięczności, gdy swoimi czarnymi ślepkami dziękował za pomoc. Dalej nie było prościej. Był psem podwórkowym. Cały życie najpewniej spędził na zewnątrz. Nie potrafił opanować sztuki załatwiania się poza domem. Dywan był jego ulubionym miejscem. Na szczęście był pojętnym, rosłym szczeniakiem i wkrótce nie dało się poznać, że nie jest typowym domownikiem. Ilości zszarganych nerwów, gazet i kapci, ciężko w tej chwili policzyć. Warto było. To najlepszy towarzysz i olbrzymia pociecha moich rodziców, szczególnie teraz, gdy nie mają mnie już pod swoim dachem.

#dog #doggy #petstagram #pet #doglover #puppy #puppylove #mydog #please #give #me #jellybeans ^.^ Prosić każdy może!

Post udostępniony przez Sebastian Kosteczka (@hiloytpl)

Przeprowadzając się na własne straciłem zwierzaka. Odwiedzam go oczywiście regularnie, bo wciąż jest mój i nie oddam go nigdy, ale już nie mam go na co dzień. Puste mieszkanie, w którym od czasu do czasu ktoś się pojawiał, było ponure, nudne, przyprawiające o depresję i samotność. Nie mogłem i nie chciałem brać pod dach psa. Spędzam poza domem naprawdę ogrom czasu i po prostu bym go zaniedbywał. Brak długich i regularnych spacerów, brak towarzystwa przez większość dnia, mało pieszczot i uwagi. Jeśli wziąłbym schroniskowego, to może i bym poprawił jego byt. Może dałbym mu miłość, której tam nie miał tylko dla siebie. Czy to jednak byłoby wystarczające?

W mojej pracy temat numer jeden u kobiet to właśnie koty. Zdjęcia, historie, opowiastki i żarciki. Nigdy nie byłem fanem, bo uważałem (i uważam) wąsaczy za bardzo niewdzięczne i brojące bestie. Miałem ochotę spróbować, ale też nie mógłbym się pogodzić z faktem, że w razie „niepowodzenia” musiałbym oddać pupila. Walczyłem ze sobą naprawdę długo. Nikt mnie na szczęście nie namawiał i mogłem podjąć zupełnie indywidualną decyzję.

Zacząłem szukać maluchów. Od razu wypatrywałem dwójeczki. Nie chciałem skazywać kotka na samotność. Nie szło mi najlepiej. Trafiłem w słaby okres na małe szkraby. Z pomocą przyszła znajoma z pracy, która poinformowała pewnego dnia, że ktoś znajomy ma kotkę w trakcie ciąży. Był to strzał w dziesiątkę. Po narodzinach kociąt, od razu „przydzielono” mi rodzeństwo. Samiczka i samiec. Perfekcyjnie. Czekałem na nie coś w okolicach 8 tygodni, do ostatniej chwili, gdy matka zaczęła je już zbywać. W kilka dni przed ich odebraniem, zrobiłem olbrzymie zakupy. Wydałem w jednym momencie ponad pół tysiąca złotych. Chciałem im na start zapewnić wszystko co najlepsze, nie wiedząc nawet, że coś może im się nie spodobać.

Znajoma zabrała mnie do nich któregoś dnia po pracy. Ekscytacja była przeogromna. Pojawił się też lekki strach i nerwy, że mogę sobie nie poradzić. Wszystkie te zbędne emocje minęły wraz z wzięciem ich na ręce. Zakochałem się po uszy. Chciałem je już wpakować do transportera i wypuścić w domu. Oczy miałem jak małe brylanciki.

Nowi domownicy ❤ #cat #babycat #kitten #lovekittens #kittensofinstagram #animal #animallover #dante #iskra

Post udostępniony przez Sebastian Kosteczka (@hiloytpl)

Moje małe szkraby. Po kilku godzinach wiedziałem, że już się z nimi nie rozstanę. Niestety nie wszystko poszło gładko. Już piątego dnia okazało się, że Iskra, ta bialutka kuleczka, jest poważnie chora. Nie zliczę w tej chwili wizyt u weterynarzy ani ilości zastrzyków, które musiała przyjąć ta drobna istotka. Podejrzewano u niej FIP, zaburzenia neurologiczne, a czasem nawet kilka rzeczy na raz. Malutka nieustannie cierpiała na gorączkę, miała mniejszy apetyt i zero chęci na zabawę. Nie mając jasnej diagnozy, nie wróżyłem jej happy endu. Postanowiłem dość szybko rozejrzeć się za jej zastępstwem, by Dante, jej brat, nie pozostał zupełnie sam. Ponownie rozglądałem się za prywatnymi osobami, by dać jakiemuś europejskiemu maluchowi dom, a niekoniecznie płacić hodowli za „idealny”, rasowy egzemplarz.

Dość szybko trafiłem do schroniska w mojej miejscowości. Dostałem (poprzez OLX) kilka zdjęć bardzo młodych i uroczych kociaków. Wiedziałem, że to dobry kierunek. Choć adopcja nie należała do najprostszych (sporo podejrzeń oraz niejasnych warunków), to po kilkudziesięciu minutach od przyjazdu do fundacji, w transporterze znajdował się trzeci kociak należący do mnie.

kociarzem

Dante szybko zaakceptował nowego „braciszka”. Iskra była początkowo bardzo nieufna i niespokojna w kontakcie z czarnym diabełkiem. Odizolowana od pozostałej dwójki ze względu na bardzo niedelikatne traktowanie jej przez rodzeństwo, musiała siedzieć w osobnym pomieszczeniu. Widywała się z nimi rzadko i krótko. Nie potrafiła przez to złapać dobrego kontaktu, a choroba tylko dokładała niechęci.

Sytuacja diametralnie zmieniła się około pięciu dni później. Sytuacja stała się jasna – Iskra miała ropień. Skurczybyk pękł pewnego dnia i wszystkie objawy odeszły w niepamięć. Kicia nabrała nowej energii. Niestety zmiana dokonała ogromnych zniszczeń w skórze kotki i trzeba było złączyć tkanki oraz założyć „antenkę”. Tym samym czekała ją jeszcze rekonwalescencja oraz nieco przedłużone odseparowanie. Rana goiła się bardzo szybko i po kilku dniach cała trójka bawiła się już razem. Pierwsze dni po ponownym „połączeniu” towarzystwa były dla mnie mega trudne. Szaleństw nie było końca. Czarny diabełek, Smoky, odszedł lekko na bok. Rodzeństwo znów miało siebie. Oczywiście maluch nie dawał za wygraną i dołączał się pomimo ignorowania go. Z czasem mu się to opłaciło. Iskra zaakceptowała trzeciego i od tej pory wszystkie bawiły się razem.

kociarzem

W nazbyt kolorowych bajkach zawsze coś musi pójść nie tak. W moim przypadku nie było inaczej. Wkrótce przeżyłem tragedię, która diametralnie zmieniła moje podejście do kociaków.

Pewnego dnia, po powrocie do domu od rodziny, nakarmiłem koty jak zawsze. Postanowiłem po tym pójść się umyć, bo nie czułem się za świeżo. Poświęciłem na to trochę więcej niż zwykle, bo wyszedłem gdzieś po 20 lub 30 minutach (to miał być szybki prysznic). Wpadłem do kuchni, następnie do pokoju i zastałem Smoky’ego leżącego bez życia na środku, tuż obok bawiących się w najlepsze Dantego i Iskry. Zamurowało mnie i straciłem trzeźwość myśli. Zaczęły się telefony, próba skontaktowania się z jakimkolwiek weterynarzem w okolicy, a nawet z pogotowiem dla zwierząt. Był to niedzielny wieczór. Nie udało mi się znaleźć pomocy. Byłem zrozpaczony, zły i nie wiedziałem co się stało. Nie spałem dłużej niż godzinę, pomimo ogromnego zmęczenia.

W tym momencie żałowałem, że zostałem kociarzem. Wczesnym rankiem udałem się z Smokym oraz ojcem do weterynarza. Chciałem zutylizować pupila (nienawidzę tego określenia) i dowiedzieć się co się stało. „Sekcja” była szybka i wiele mówiąca. Malec pomimo kilku odrobaczań, został zjedzony od środka przez glisty. Nie było już dla niego ratunku. Nie dożył nawet trzeciego miesiąca życia. Choć miał się dobrze, niczego mu nie brakowało, odszedł bardzo młodo. Tęsknię za czarnym diabełkiem jak cholera. Był ze mną najkrócej, ale i miał swoje wyróżniające go zachowania, których pozostała dwójka mi nie zastąpi.

kociarzem

Nie postanowiłem wziąć po raz drugi trzeciego pod dach. Kolejna strata byłaby boleśniejsza. Chcę by moje kociaki dożyły jak najdłużej. Choć sprawiają mi często ogrom problemów, rozrabiają utrudniając mi noce oraz wiele czynności w domu i nie mogę się nigdzie ruszyć na dłużej, bo muszę dla nich szukać opieki za każdym razem, to dzięki nim nie brakuje u mnie miłości i nie odczuwam tak bardzo samotności. Choć są kotami, to często potrafią przyjść, przytulić się, połasić i witają mnie od progu jak najwierniejsze psiaki. Dzisiaj nie wyobrażam sobie mieszkać gdziekolwiek bez nich. Dokładają obowiązków (kuwety i sprzątanie po żwirku, wylanej wodzie i wysypanej karmie), muszę wcześniej wstawać by je nakarmić, wydaję na nie naprawdę dużo pieniędzy, wchodzą wszędzie gdzie nie powinny, czują się zawsze niewinne, ale odwdzięczają się tym, że po prostu są. Powrót do pustego domu nigdy nie był prosty i przyjemny, ale teraz to się nieco zmieniło. Choć nie zastąpią mi drugiej osoby, bez nich byłoby znacznie trudniej.

Do następnego!

Specjalista IT z zawodu. Okazjonalnie, hobbystycznie, bardzo średni pisarz. Geek nowych technologii oraz wierny fan urządzeń spod loga Apple. Na co dzień prosty chłopak, który nie wyróżnia się z tłumu. Okropnie uzależniony od kawy i słodyczy. Stworzył "Nietuzinkowego" by dzielić się swoją pasją oraz poglądami ze światem, który go otacza.