Długo zbierałem się by opublikować ten wpis. Musiało się we mnie narodzić, a później umrzeć, wiele trudnych i skomplikowanych uczuć. Życie nigdy nie wydawało się proste, często rzucało pod nogi ogromne kłody, które choć się przeskakiwało, rzadko bez żadnego uszczerbku na zdrowiu (psychicznym). Tym razem było gorzej. Nie napotkałem więcej zawalonych drzew. Nie było siatki, ani też żywopłotu pokrytego kolcami. Spotkałem na swojej drodze wysoki, masywny mur. Próbowałem go przekroczyć na wiele sposobów, raniłem przy tym siebie oraz innych, ale nic nie skutkowało. Choć od tego momentu upłynęło już trochę czasu, bariera stoi dalej.
Nie jestem już tym samym człowiekiem co jeszcze jakiś czas temu. Choć nie byłem bezbłędny, doskonały, zabójczo przyjazny czy też moje serce nie pękało od emocji, to byłem sobą. Głośny, nieraz wkurzający, pogodny, troszczący się o innych i walczący wewnętrznie ze wszystkim co we mnie najgorsze. Nie miałem zbyt wielu dni spędzonych na długich rozterkach, życiowej walce z własnym ja, ani też nie tworzyłem konfliktów, które nie miałyby końca. Brakowało mi wiele do człowieka, który wśród innych jest cenny oraz co najważniejsze potrzebny. Miałem się i może wcale się nie mylę, za człowieka zbędnego, ale też i takiego, który nie przeszkadza. Istnieje sobie, żyje sobie, czasem się odzywa lub zagaduje, ale jest na tyle niewidoczny, że można o nim zapomnieć nawet stojąc obok.
Ostatnie tygodnie pokazały mi, że potrafię narobić ludziom więcej problemów i szkód, niż ktokolwiek inny kogo znam. Moja parszywa forma, choć zawsze skrywana głęboko i zamykana na klucz, wyszła jakimś cudem oraz wywołała wichurę, której efekty odczuwam (i nie tylko ja) do dziś. Teraz, gdy powoli ochłonąłem i zostałem zupełnie sam, poczuwam się do winy jak nigdy wcześniej. Pluję sobie w twarz, zagryzam wargi aż do krwi, uderzam pięścią we wszystko co twarde, tak mocno i tak często, że blizny robią się jedna na drugiej. Przez całe swoje życie zniechęciłem do siebie ogromną ilość ludzi. Często z własnej głupoty, upartości, ale i też niezrozumienia. Nic, dosłownie nic nie stoi po mojej stronie oraz nie może mnie obronić. Jestem kowalem swojego losu, w całości i bez wątpienia.
Nie opowiem Wam tutaj co zaszło. Większość zainteresowanych mogłaby się poczuć urażona, a nawet skrzywdzona. Powiem tylko tyle, że nic mnie już nie zaskoczy. Huśtawka emocjonalna zrobiła kilka obrotów o 360 stopni. Na pewno z niej spadłem i straciłem na pewien czas umiejętność oddychania. Nie obeszło się też bez policji, która zapukała w moje drzwi w bardzo niespodziewanym momencie. Nic złego nie zrobiłem, lecz jak bardzo musiałem zaszkodzić, by ktoś musiał zsyłać na mnie, nawet niesłusznie, służby porządkowe?
Przede wszystkim boli mnie ilość relacji, której cienkie więzi zerwałem. Szarpnąłem nimi raz, a mocno. Nie miałem tego na celu, nie chciałem doprowadzać do końca, ale i ten nie mogę na nikogo przerzucić winy. Mogłem być tym lepszym i pozostawić niektóre sprawy własnemu losowi. Nie zrobiłem tego i karma odwdzięczyła się z odsetkami.
Jak skończyłem? Jak powinienem. Jestem zupełnie sam. Nie mam już nikogo bliskiego poza rodziną, której oberwało się rykoszetem. Nie mam odwagi, ani mamie, ani ojcu, spojrzeć w twarz. Przyjaciele? Już nikogo nie mogę tak nazwać. Skrzywdziłem ich na tyle mocno, że obawiam się tylko wrogości i próby odseparowania. Z grzeczności, albo z dobroci serca, w końcu nie powiedzą mi prawdy. Muszę sam ją zrozumieć, zaakceptować i usunąć się w cień.
Życie pokazuje środkowy palec czasem słusznie, czasem nie. U mnie to za mało. Powinienem dostać znacznie więcej. Choć mam złamane serce, zszargane nerwy, dołek uczuciowy i emocjonalny, objawiający się głęboką depresją (oraz przymusem zażywania pewnych środków), to wciąż zasłużyłem na mocniejszy cios. Brzmi to trochę jak masochizm, ale może i też nim po części jest. Zrozumiałem doskonale swoją postawę i czyny, więc godzę się na sprawiedliwą karę.
Przepraszam Was wszystkich. Moje Wariaty, moi niegdyś przyjaciele, rodzino oraz Wy wszyscy, którzy w ostatnim czasie poczuliście się gorzej za moją sprawą. Słowa nie wystarczą, może nawet czas nie zaleczy ran, ale należą się Wam te przeprosiny.
Nie zamierzam Wam już nigdy mieszać w życiu. Obiecuję.