Ile to czasu upłynęło! Nie wiem czy kiedykolwiek dotrzymam danego słowa jeśli chodzi o częstotliwość pojawiania się wpisów na tym blogu. Na cztery z pięciu przypadków mi się nie udało i w sumie jestem pewien, że moja regularność umarła już dawno temu. Nie przewiduję udziału zombie w tej historii, więc jeśli ktoś jeszcze tu jest, to mogę jeno pogratulować mu/jej cierpliwości.
Nie skupiając się dłużej nad tym jakim to ja jestem wspaniałym blogerem, postaram się streścić w błyskawicznej notce to co się wydarzyło na przestrzeni tych miesięcy. Choć nudne to jak flaki z olejem, pewnie poziom pisarski będzie najniższy z możliwych na Nietuzinkowym (ale czy kiedykolwiek był wysoki?), to muszę przyznać, że sporo się wydarzyło. Nic już nie jest takie same, a na pewno już nie moje otoczenie. Zacznijmy więc!
Uno // Przeprowadzka do stolicy
O Panie dzieju. Ile to ja razy przez ostatnie lata wspominałem o przeprowadzce. Miałem najróżniejsze pomysły, poczynając od tych najbardziej absurdalnych, kończąc na tych nieco mniej realnych, ale jednak możliwych do zrealizowania. Była Australia, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Japonia, a chyba już najbardziej i najczęściej Irlandia. Nic oczywiście z tych planów nie wyszło, odrzuciłem je już dawno temu i teraz najlepsze…
Zawsze byłem wielkim przeciwnikiem przeprowadzki z polskiego miasta do innego polskiego miasta. Warszawy nigdy nie traktowałem jako czegoś lepszego i mogącego stać się, przynajmniej na jakiś czas, moim domem. Co doprowadziło do tego, że zmieniłem zdanie i jednak wylądowałem w stolicy? W sumie sam nie wiem. Może współlokator, z którym kłócę się gorzej niż stare małżeństwo, może bliskość rodziny, może po prostu jakieś chore zagrania na własnych decyzjach. Ciężko mi się w tej chwili określić. Domniemania zostawię chyba losowi, a nie mojemu choremu umysłowi.
Jestem w Warszawie od końcówki stycznia. Wsiąkłem już wystarczająco w stołeczne miasto by przyznać, że relatywnie żyje mi się tutaj dobrze, a na pewno lepiej niż na Śląsku, w cieniu Katowic. Metrem może nie jeżdżę tak często jak inne Słoiki, z komunikacji miejskiej jestem rozczarowany podobnie jak w domu (częstotliwość lepsza, ale tłumy nieprzebrane wciąż mnie irytują), ale lubię dostęp do wszystkiego co lubię (np. pińcet Starbuni gdzie tylko nie spojrzę), anonimowość, różnorodność kulturalną, widok zakurzonego PKiNu gdy już trafiam do centrum oraz moją pracę. Zresztą to (praca) będzie motyw drugiego punktu, więc aż nadto nie rozpisuję się o tym tutaj.
Nie powiedziałem ostatniego słowa i prędzej czy później (moim zdaniem, ale bardziej zdaniem znajomych oraz rodziny) wyląduję w innym kraju, ale na razie jest mi na tyle dobrze i na tyle jestem leniwy, że jakiś czas tutaj zostanę. Nie podam dokładnego przedziału, ani to w miesiącach, ani w latach, ale do końca roku raczej Polska będzie moim domem. Jeszcze.
Dos // Nowa praca
Przeprowadzka wiąże się też z nową pracą i przeciętnie inteligentny człowiek planuje ją jeszcze przed tym jak wyląduje w nowym miejscu. Szczególnie gdy zamierza wynajmować mieszkanie w stolicy, gdzie płaci się za to jak za kawior. Tak też zrobiłem.
Szukaniem pracy zająłem się na miesiąc przed wyjazdem. Relatywnie szybko znalazłem nową fuchę i dzięki zdalnej formie, tuż po przyjeździe i podpisaniu papierków, mogłem rozpocząć robolskie życie w nowym miejscu. Okazało się to kurewsko słabym wyborem, z którego zrezygnowałem jakoś po sześciu godzinach. Próbowali mnie przekonywać, obiecywać jakieś złote góry, ale pierdolnąłem tym ze względu na przeokropny outsourcing, z totalnie różnym zakresem obowiązków na stanowisku, mocno różniącym się od przedstawionego mi jeszcze podczas rozmów wstępnych. Zostałem więc bez pracy, bez kasy i jakichkolwiek perspektyw. Świetny początek „nowego startu”.
Szukanie pracy z Warszawy w Warszawie było już prostsze. Kilka ofert, kilka rekrutacji i miałem już na co oczekiwać. Wbrew pozorom trafiłem w miejsce, które miałem na ostatnim miejscu listy „potencjalny pracodawca, który będzie mnie chciał”. W połowie lutego rozpocząłem pracę w Wirtualnej Polsce jako Administrator. Taki gościu z IT co nic nie robi, ale jednak robi, choć i tak każdy trzyma się pierwszej argumentacji. W maju przedłużyłem umowę z WP i tak oto zostałem korporacyjnym szczurkiem w „najpopularniejszym serwisie w Polsce”. Nieco tutaj ironizuję, bo Wirtualna jest naprawdę godnym polecenia miejscem, które choć ma sporo z typowego, warszawskiego Mordoru (choć mieści się na Włochach), to jest przyjaźniejsze, luźniejszego i po prostu chce się tam pracować. Może taka specyfika działu oraz ludzi, z którymi pracuję, ale wyrażam po prostu swoją opinię i nie podważam, jeśli ktoś ma inne zdanie. Mi jest dobrze. Jeden pies czy komuś nie.
Zabawny jest jednak fakt, że już od połowy maja mogłem pracować w TVN. Na rekrutacji byłem w GRUDNIU 2017 (czyli jeszcze zdalnie ze Śląska), a chęć przyjęcia mnie otrzymałem dopiero w kwietniu 2018. Kawał czasu! Niestety nie potrafili zaproponować w ostatnim etapie tyle ile WP na przedłużeniu, więc ładnie podziękowałem. Może innym razem, gdy budżet na stanowisko będzie bardziej atrakcyjny. Kasa może nie jest najważniejsza, ale lubię ją wydawać i wolę jej mieć po prostu więcej :).
Tres // Zaniedbałem więcej niż chciałem
Spasłem się jak świnia. Znowu.
Taki byłem chudy, dbający o linię, że ponad rok temu ważyłem 62 kg przy 188 cm wzrostu. Za mało, wiem, ale był to wyczyn niezły, dokonany w krótkim czasie i bez efektów ubocznych. Byłem dumny, szczupły i zadowolony. Do końca 2017 trzymałem się maksymalnej granicy 70-72 kg, gdzie czułem się dobrze i nikt na mnie nie psioczył za niedowagę. Warszawa zmieniła nie tylko moje podejście do diety, zdrowego i lekkiego odżywania, ale rozleniwiła mnie na tyle (dzięki Uber Eats, Ty świnio), że dzisiaj, stając na wagę, już nie widzę siódemki, a DZIEWIĄTKĘ z przodu. Dla mnie to koszmar, rozczarowanie własną osobą, ale i moment na przeciwdziałanie. Od kilku dni zmieniam swoje zwyczaje i wracam ostro do tego co było wcześniej. Nie pozwolę już sobie na kolejny kilogram do przodu. Po moim trupie! Może dzięki temu zmotywuję się też do wrzucania jakiś super fajnych wpisów poświęconych temu tematowi. Dwa w jednym!
Cuatro // Halo, jest tu ktoś jeszcze?
Pytam, bo po prostu fajnie byłoby wiedzieć, że ktoś jeszcze czyta te moje wypociny, ale jeśli nie, to spokojnie, dla przyszłych i niedoszłych czytelników – nie zrezygnuję. Lubię to robić, uspakaja mnie to i nawet brak wyświetleń tego nie zmieni. To raczej forma badania, zorientowania się w świecie, ciekawości, niźli faktycznie istotny czynnik w tym całym dramacie. Co jak co, ale nigdy nie byłem popularny, nigdy nie będę i raczej to się na przestrzeni czasu nie zmieniało. Blog nigdy nie wykręcił mocnych wyników. Wiem, że sam jestem sporo sobie winny, ale czasy się zmieniają, ludzie już nie bardzo. Przynajmniej nie w tym wieku i nie tak diametralnie.
To tyle na dzisiaj. Jeszcze tu kiedyś wpadnę.