O mnie

Specjalista IT z zawodu. Okazjonalnie, hobbystycznie, bardzo średni pisarz. Geek nowych technologii oraz wierny fan urządzeń spod loga Apple. Na co dzień prosty chłopak, który nie wyróżnia się z tłumu. Okropnie uzależniony od kawy i słodyczy. Stworzył "Nietuzinkowego" by dzielić się swoją pasją oraz poglądami ze światem, który go otacza.

Pewność siebie po mojemu

Nienawidzę tego. – powiedziałem do siebie tuż po tym, jak system operacyjny przestał się uruchamiać – Wiedziałem, że tak będzie. Po prostu wiedziałem!

Pewność siebie to zaleta i wada w jednym. W sytuacjach ważnych, jak na przykład rozmowa o pracę, to niewątpliwie „karta przetargowa”. Zresztą sami wiecie jak to jest. Wspominałem o tym nieraz we wpisach, a nawet poświęciłem jeden, w całości, na ten temat. Niestety nie istnieje róża bez kolców (może się mylę, ale kwiatki to nie moja broszka). Przekonałem się o tym między innymi przedwczoraj. Biada mi, że w ogóle się za to zabrałem. Znowu. Najzabawniejsze w tym jest to, że już wcześniej to robiłem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z konsekwencji. Pomimo tego, wbrew wszelkiej logice, postanowiłem być mądrzejszy. W końcu to moja dziedzina, ja się na tym znam, mam doświadczenie, jak się zepsuje – naprawię. Niestety teoria rzadko idzie w parze z praktyką.

Wpis miał się pojawić wczoraj, ale oczywiście nie miałem dostępu do komputera. Tak, ma to związek z powyższym zależeniem się.

jestemzlotaraczka2

Od pewnego czasu mam problem z dyskiem, na którym normalnie stał Windows. Wydłużył się czas dostępu, spadła prędkość i tym podobne. Postanowiłem na jakiś czas przenieść wszystko na drugi, przeznaczony pod terabajty mniej istotnych danych (nie mówię tu o filmach dla dorosłych). Było na nim jeszcze trochę miejsca, więc programem utworzyłem dwie partycje z wydzielonej przestrzeni, sklonowałem je, i poszło. Wszystko bez najmniejszych problemów. Połowa za mną, czas na trudniejszy etap.

W tym momencie posiadałem dwie instancje systemu. Oczywiście tak nie mogło być, więc przełączyłem flagi, wyczyściłem wadliwy dysk, zrestartowałem komputer i… no i tyle. Co się stało? Nic takiego. Po prostu sektor rozruchu nie odnalazł Windowsa. Przyczyna? Literki. Cholerne literki. Zapomniałem o nich. Przegapiłem najważniejszą kwestię. Oczywiście każdy normalny użytkownik posiada kopię zapasową lub plan B. Może nim być płyta DVD z Windowsem, drugi komputer lub WinPE na USB. Ja nie posiadałem. Przecież jestem informatykiem, ja się znam, ja sobie poradzę.

Po jednodniowej walce (w której pomógł mi Linux uruchamiany z telefonu na Androidzie) i braku jakichkolwiek alternatyw, które przyspieszyłyby cały proces, postanowiłem zarzucić plan ratowania mojego „świata” i po prostu postawiłem system na nowo. Stary dysk posłużył mi za przechowalnie części plików systemowych. Po kilku godzinach byłem już na starych-nowych śmieciach.

Przesadna pewność siebie to okropna cecha. Najgorsza z możliwych, bo najczęściej prowadzi nas do czegoś złego. Choć o tym doskonale wiemy i mamy za sobą wiele porażek z nią związanych, to wciąż ponosimy kolejne, bo wcale przez nie nie zmądrzeliśmy. Nie rozpaczajmy jednak, bo niewątpliwie zaletą jest to, że często uczymy się przy tym czegoś nowego. Może i nie dlatego, że chcemy, bo w końcu zmusiła nas do tego sytuacja, ale zawsze możemy to traktować in plus.

Zapraszam w tym miejscu do dyskusji i do dzielenia się własnymi, nie do końca planowanymi, przygodami.

Do następnego!

Specjalista IT z zawodu. Okazjonalnie, hobbystycznie, bardzo średni pisarz. Geek nowych technologii oraz wierny fan urządzeń spod loga Apple. Na co dzień prosty chłopak, który nie wyróżnia się z tłumu. Okropnie uzależniony od kawy i słodyczy. Stworzył "Nietuzinkowego" by dzielić się swoją pasją oraz poglądami ze światem, który go otacza.